Galeria Fotografii, ul. Monte Cassino 5, 70-415 Szczecin

"IN MINOR"

24.10.2008 - 31.12.2008

Magdalena Korzeniewska

Wystawa IN MINOR czyli umarła klasa

Ponieważ pierwsza nasza wystawa tematyczna : In minor budzi sporo wątpliwości i nieporozumień, postaram się niejako je rozwiać.

Po pierwsze: tematem przewodnim wystawy jest MIASTO, ale w innym aspekcie niż to jest przyjęte w przypadku np. fotografii dokumentalnej, reportażu czy poszukującej. Temat miasto jest znacznie trudniejszy, bo wymaga znacznego zaangażowania emocjonalnego - za tym pejzażem stoi człowiek jako jego twórca, jego użytkownik i jego destruktor... Nie chodzi tu zatem o aspekt przedstawiający, ale o znacznie więcej, o opis aspektu i fenomenu socjologicznego : umarła klasa ... Wystawa nasza może być także swoistym odniesieniem do spektaklu Tadeusza Kantora "Umarła klasa", swoistego spektaklu śmierci, gdzie człowiek jest tylko manekinem w rozgrywce czasu . . Podobnie u nas - człowiek pojawia się sporadycznie, jest swego rodzaju dodatkiem do tego, co się dzieje poza nim, nie ma większego wpływu na swój los, jest przypisany do swego habitat , mielony przez nieubłaganą machinę egzystencji, którą sam powołał . I to dzieje się przy zastosowaniu artystycznych środków wyrazu; takim środkiem jest oczywiście konwencja fotografii piktorialnej, pozwalająca na przełożenie na język wizualny odczuć i emocji od autorskich.

O jaką klasę tu chodzi? O mieszczaństwo, czy jak kto woli w dzisiejszej nomenklaturze, o warstwę średnią. W naszym kraju ta grupa społeczna się po wojnie nie odrodziła, a jej brak w sposób dramatyczny zdeterminował to, czym dzisiejsze społeczeństwo jest, jakimi zasadami się rządzi. Klasa średnia, czyli mieszczaństwo, od dawna określało status społeczno-ekonomiczny kraju. Mieszczaństwo stanowiło intelektualną siłę napędową społeczeństwa, z niego wywodzili się przedstawiciele świata nauki i kultury, ono stanowiło ostoję wartości etyczno - moralnych. U nas niestety pojęcie mieszczaństwa po 1945 r sprowadziło się do hasła: dulszczyzna . I tak pozostało do dzisiaj a konsekwencją tego jest upadek wielu wartości i to w każdym aspekcie - moralnym, intelektualnym, społecznym i ekonomicznym .

Miasto zatem może w określony sposób obrazować ten upadek. Miasta były przecież ostoją mieszczaństwa, miejscem, gdzie kultura mieszczańska promieniowała na resztę kraju. Co nam z tego pozostało? Ano widać, jeżeli się pochodzi po polskich miastach, gdzie ta kultura była najsilniejsza, na najwyższym poziomie, reprezentowana przez najwybitniejsze osobistości. Szczególnym miejscem są miasta śląskie, gdzie mieszczaństwo było elitą, co wynikało głównie z potężnych wpływów niemieckich (reprezentujący najwyższy ówczesny poziom europejski), jak i statusu ekonomicznego - przemysł . I tutaj miała miejsce rzecz raczej rzadka w Polsce - wzajemny wpływ dwu światów, dwóch kultur i ich wzajemne przenikanie, mieszczaństwa i klasy robotniczej. Jednym z aspektów tej fuzji, najbardziej może wizualnym były budowane osiedla dla robotników, jak na owe czasy nowoczesne urbanistycznie i architektonicznie, dzielnice ogrody, np. Giszowiec i Nikiszowiec w Katowicach wg. projektu braci Zillmannów z 1907 r., podobne osiedla czy kolonie robotnicze przy prawie każdej większej fabryce, jak Bobrek w Bytomiu, Stary Chorzów przy hucie, słynny Kafaus w Rudzie Śląskiej czy Kolonia w Czechowicach.

Oprócz tego centra miast śląskich to były perełki architektoniczne, można znaleźć niemiecki neogotyk, secesję, ślady późnego baroku, ale głownie neoklasycyzm i eklektyzm.

I co nam z tego zostało? Ano ma na to odpowiedzieć właśnie wystawa In minor. Śmierć śląskich miast to swego rodzaju symbol, symbol upadku tych wartości, które w europejskiej kulturze i etyce nadal obowiązują, które determinują europejską cywilizację, która niestety oddala się od nas z zastraszającą szybkością - kultury mieszczańskiej..

Po drugie: sam tytuł. Określa on sam charakter wystawy, jej tonację, narzuca niejako sposób fotografowania, nastawienie emocjonalne autora do tematu jak i to, jaki ono winno wzbudzić oddźwięk w odbiorcy, a tym samym, jakich środków artystycznych winien użyć w tym celu twórca. To już Carl Sandburg, szwedzko - amerykański poeta mawiał: "Niechaj się stanie piękno odrapanych murów..." I taką tonacją jest właśnie tonacja "in minor", czyli posępnie, nastrojowo w mrocznościach. Jest to rzecz bardzo bliska symbolizmowi, czy wywodzącego się z niego modernizmowi. Symbol był bardzo często wykorzystywany przez artystów dla odpowiedniego wyrażenia ich emocji, uczuć, poglądów na świat, na życie. Z pomocą symbolu, artyści mogli śmiało odwoływać się do świadomości społecznej. Dobrze użyty symbol nie razi jednoznacznością w interpretacji a odbiorca dzieła zawsze ma pewien margines dowolności w interpretacji jego treści. Symboliści dążyli do wyrażania ogólnoludzkich problemów psychologicznych oraz treści metafizycznych, które można poznawać jedynie przez intuicję, emocje, podświadomość. Chcieli docierać w rejony niedostępne poznaniu racjonalnemu, poza byt realny, do rzeczywistości transcendentalnej. Ich podstawowym środkiem ekspresji stał się symbol, skrót, bowiem pojmowali sztukę jako swoisty język abstrakcyjnych znaków syntetycznych komunikujących o przeżyciach i emocjach artysty. Poza intuicją najważniejsze w modernizmie to nastrój. Nastrój miał być w dziele przede wszystkim ciemny, wszechogarniający i pesymistyczny, skłaniający do głębokiej melancholii. Budowali cały niepokojący, wręcz tajemniczy świat, pełen metafor, niejasnych skojarzeń. Poza tym u symbolistów możemy zaobserwować swego rodzaju subiektywizm, który czasami posunięty jest do granic zrozumienia. Symbol w języku potocznym to po prostu znak posiadający przynajmniej dwie warstwy złożone mocno ze sobą: warstwa metaforyczna i tak zwana warstwa dosłowna. Związek pomiędzy tymi dwiema warstwami jest specyficzny i do końca niezrozumiały, ale absolutnie konieczny dla osiągnięcia przez znak doskonałości symbolu. Powszechnie twierdziło się, że symbol ma wyrażać pewnego rodzaju stan ducha, głębię ludzkiej psychiki, a więc w gruncie rzeczy symbol przynależy do świata uczuć. W fotografii środków do wyrażenia tych emocji jest sporo - od najprostszych zabiegów w operowaniu światłem , nasyceniem barwnym (kłania się turpizm jakże odpowiedni do zastosowania w tej tonacji !) aż po rozbudowane wręcz eseje fotograficzne czy swego rodzaju miniopowiadania, wsparte stosownymi technikami rodem z PS . Tutaj zupełna dowolność z jednym wyjątkiem - nie ma to być sztuka dla sztuki czy rozgrywka formalno - estetyczna jak często można było zauważyć w naszej pierwszej wystawie. Tutaj środek wyrazu musi być jak najbardziej adekwatny do treści, zabieg techniczny nie może istnieć jako ciekawostka i pokaz sprawności fotografa ale na dobrą sprawę powinien być niewidoczny, ma służyć do podkreślenia, uwypuklenia emocji odautorskich, ma zintensyfikować doznania odbiorcy, pokierowania jego percepcją, czyli organizacją i interpretacją wrażeń wizualnych w celu zrozumienia intencji twórcy, a w sumie całej wystawy. Czyli prócz aspektu, nazwijmy to poznawczego, wystawa prezentuje to coś, co znakomicie określił Demachy: "coś jeszcze trzeba, czegoś niesłychanie ważnego, skrajnie trudnego do opisania słowami. Jeśli się to widzi, to słowa są tu zbędne. Jeśli tego się nie ujrzy, to i wówczas słowa są niepotrzebne - bo po prostu tego nie wyraża się słowam , to intuicja". Sumując zatem niejako te dwa aspekty : społeczny i artystyczny - powstała wystawa o nieznanym w polskiej fotografii oddziaływaniu: ważna treść przeniesiona na grunt sztuki i opowiedziana przy użyciu artystycznych środków wyrazu .

Mieczysław Wielomski

"IN MINOR"